środa, 7 czerwca 2017

OGARNIAM SWOJE ŻYCIE! zaraz wracam

Kochani,


Jestem zmuszona przerwać tę niezręczną nić milczenia z mojej strony. Cisza nigdy nie będzie stanowić dla mnie naturalnego elementu mojego otoczenia . W szkołach zawsze, ale to zawsze, byłam czempionką posiadanych ilości uwag w dzienniku za rozmawianie. 

Uwagi dostawałam w pakiecie 'weź jedno, odbierz drugie gratis!'.  

Co to oznacza? Że pierwsza z notatek uwzględniała moje gadulstwo, druga - tłumaczenie się z niego, a co za tym idzie - nie przerywanie mówienia.


Jeśli chodzi o moją karierę w naszym cudnym, polskim systemie oświaty, jest ona odwrotnie proporcjonalna względem pozostałych członków mojej rodziny. Ale! Nie planuję Wam tu opowiadać o osiągnięciach mojej Mamy, Taty, czy też Brata, tudzież ciotecznego stryjka kuzyna bratanka Haliny z osiedlowego. 

Opowiem Wam o sobie - taka ze mnie

kolorowa owca, na tle jednolitego stada.

 Od zawsze byłam tym typem ucznia - zdolna, ale leniwa. A nade wszystko, ponad całe to lenistwo - nie chodzenie do szkoły w dniu klasówki, po to by w tym czasie się na nią uczyć i przyjść ją zaliczyć tego samego dnia po lekcjach. Ponad wymyślanie wypracowań na poczekaniu i czytania ich z czystej kartki. Ponad te wszystkie podpisane przez siebie samą usprawiedliwienia. (kto nigdy tak nie zrobił- niechaj pierwszy rzuci kamieniem! ał! to bolało!). Ponad to wszystko, miałam przy sobie 

ten błysk w oku i umiejętność charyzmatycznego wyjścia z kłopotliwej sytuacji bez szwanku.


No i przez to, że czasem mi bywa za łatwo, a ambitną bestią jestem ponad wszystko, staram się komplikować wszystkie, z pozoru najprostsze misje, do tego stopnia, by potem ledwo się z nich wykaraskać. Z tego powodu jedne studia musiały otrzeć za mną łzy tęsknoty, smutnie spoglądając na machaną przeze mnie białą chusteczkę (ale nie flagę!). Jeśli chodzi o kolejne podejście do Wyższego Szkolnictwa (tak wyższego, że aż napiszę sobie je wyższymi literami, a co!), również z początku szło mi na tyle dobrze, że doszłam do wniosku, że to nuda, bezsens, marazm i co mi tak łatwo... 

Do tego stopnia, że pokręciłam się we wszystkich znakach, a ścieżki mojej drogi edukacyjnej pomieszałam, na tyle, by koniec końców, znaleźć się (a raczej zagubić!) w ślepym zaułku.

Jak nie ma problemów, to nie ma nauczki!


Właśnie w związku z tym pokręceniem GPSu życiowego, z tym moim zagubieniem i odszukiwaniem drogi powrotnej, na ten właściwy tor, piszę do Was. Bardzo Was przepraszam, ale niestety żeby wydeptać sobie ścieżkę na tej Zamaszystej płaszczyźnie, postanowiłam, że najpierw odnajdę prawidłowy tor ścieżki Basiowej.

Powoli wychodzę na prostą, mając przy sobie kilku przewodników (Dziękuję!) i wewnętrzny kompas, który przypomina mi (z góry przepraszam za ostry język): 

"Błagam Cie, tego już nie spierdol!".


Zatem pozwólcie, że ukończę tamtą trasę, zdobędę odznakę super-turysty, a potem...

a potem trzymajcie mnie, bo planuję wspinać się na wyżyny, by koniec końców,

zdobyć szczyt moich możliwości!


Kto jeszcze sobie komplikuje wszystko, jak tylko to możliwe? Łapka w górę! Czekam na Wasze komentarze, z Waszymi historiami, o Waszym psuciu sobie za łatwego życia!

Cześć!

1 komentarz:

  1. O tak. Uwielbiałam sobie życie komplikować, ale na szczęście z biegiem czasu zaczęłam z tego wyrastać. W ogóle to świetny blog. Zostanę tu na dłużej :)

    OdpowiedzUsuń