wtorek, 13 stycznia 2015

Jak się nie ma co się lubi, to... się nie lubi co się ma. Czyli czy człowiek potrafi być w pełni szczęśliwym?


Jak się nie ma co się lubi, to... się nie lubi co się ma. Czyli: czy człowiek potrafi być w pełni szczęśliwym? 

Już od najmłodszych lat, podczas etapu dojrzewania, zaczęłam dostrzegać istotny fakt. Nigdy, posiadając to co mamy, nie będziemy zadowoleni z obecnego stanu rzeczy. Ta, ów cenna, uwaga w sposób bezprecedensowy obalała dotychczas powtarzaną mi, jak mantrę, tezę - "Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma". Otóż, właśnie nie! Miałam starszego brata - chciałam mieć młodszą siostrę. Byłam posiadaczką prostych, długich, blond włosów - chciałam mieć ciemne, zakręcone, afro. Chodziłam do tej szkoły- marzyłam o innej. Mogłabym wymieniać w kółko. Z tego co wiem, to uczucie niedosytu towarzyszyło nie tylko mi. Każda moja koleżanka zawsze marzyła o mojej fryzurze, czy też o fryzurze innej "psiapsióły". Kilkukrotnie słyszałam też propozycję (oczywiście pół żartem- pół serio) zamiany rodzicami, rodzeństwem, czy też miejscem zamieszkania. I tak dalej i tak dalej. Znacie to uczucie? Tak wiem, jestem mistrzem pytań retorycznych. 

Podobnie się miewa sprawa ze związkami. Są ludzie pozornie szczęśliwi i pozornie nie-. Znam kilka par, ba! wiem, że istnieje ich jeszcze więcej! Par, spośród których jedno z "atomów" ich związkowości, marzy o czymś więcej. O podróżach, imprezach kończących się wraz ze wschodem słońca, o samotnej kontemplacji, o poznawaniu i odkrywaniu samego siebie. Jednym zdaniem- marzą o statusie singla. Wielokrotnie słyszałam, "Jak ja Ci zazdroszczę", w odniesieniu do mojej niekończącej się samotni. Widziałam osoby, które męczą się, jak pacjent w szpitalu psychiatrycznym, nie mogąc wydostać się z zawiązanego twardym supłem, kaftana bezpieczeństwa. Oni chcieli, oni chcą, wydostać się poza ten strzeżony obszar, a marzyli, marzą, o odkrywaniu strefy dyskomfortu. Tej bez kapci, koca, telewizji i nudnego seksu.

 A co single mają do zaoferowania w kwestii argumentów na swoje niezadowolenie? Jednoosobowy bilet do kina, przygotowywanie posiłku dla jednej osoby, lament nad JEDNYM kubkiem kawy, czy herbaty i wieczne zastanawianie się "A co by było gdyby?". A to pytanie jest fundamentem. Fundamentem, który bezsprzecznie odstawia pod ścianę wszystkich tych "zazwiązkowionych". Fundamentem, który w jednym, zwartym zdaniu zakończonym pytajnikiem, gromadzi w sobie wszystkie poprzednie, udane, lub nie, zakończone i przebyte przez nas, relacje międzyludzkie. Zbiera do jednego worka wszystkich wyższych, niższych, zabawniejszych, tych "bardziej na serio" i bezlitośnie analizuje ich, i nas samych w odniesieniu do stanu obecnego. Czy mogłam go nie rzucać? Czy powinnam była zmienić się tak, jak on tego oczekiwał? Czy gdybym ważyła 5 kilo mniej, to miałabym swojego Romeo, który odwoziłby mnie codziennie na białym koniu do pracy, całując namiętnie na pożegnanie i wręczając wiklinowy kosz z truskawkami w czekoladzie i szampanem, rzucając leniwie na odchodne "kochanie, przygotowałem Ci lunch, żebyś nie była głodna"...



Być z kimś czy być samym? Bez znaczenia. Oba te stany (niedokońca)cywilne wiążą się z bolesną, nieustanną ascezą myślową. To tak, jakbyśmy chcieli ukarać samych siebie, za to, że mamy to co mamy. Zamiast doceniać wszystko, co dane nam jest od losu, zamiast sztampowe "Carpie Diem", chwytamy nie dzień, a jakiekolwiek ostre, metaforycznie ostre, narzędzie i wbijamy je sobie w sam środek serca, a raczej tej części mózgu, która jest odpowiedzialna za autodestrukcję uczuciową. Nie istnieją ludzie szczęśliwi. 

Zatem, jaka jest moja recepta na to, by żyć i nie strzelić sobie w łeb? Dążyć do ideału. Zadawać sobie ból, stawiać wyzwania. To wędrówka nas uszczęśliwia. Nie jej cel. To pokonywanie ostrych zakrętów i wychodzenie z opresji podczas pułapek, jakie czekają nas podczas tej podróży, czyni nas bardziej usatysfakcjonowanymi. Moja mama zawsze powtarzała mi- "Najprzyjemniejsze jest to uczucie niedosytu". Nie jesteś szczęśliwy w związku i marzysz o wyśnionym życiu singla? Olej ten drugi "atom". To znaczy, że to nie jest TEN. Nie jesteś zbyt szczęśliwy będąc singlem? Poznawaj kandydatów na tytuł drugiego "atomu". Sprawdzaj ich. Testuj życie.

Bo życie jest zbyt krótkie na zastanawianie się "Co by było gdyby?", więc może zamiast je spędzić na kontemplacji trzeba działać nie zważając na to, czy to działanie kiedyś zakończy się sukcesem. To chyba jest sposób. Bo przecież po co łapać króliczka, skoro tak przyjemnie się go goni?











2 komentarze:

  1. Zawsze marzyłam o miłości, ale jak ktoś w końcu się pojawiał, to cały związek polegał na kombinowaniu przeze mnie jak się z tego wykaraskać tak, żeby nie zranić. Teraz znalazłam swój drugi atom i cały czas myślę, co jeszcze zrobić, żeby być bliżej niego, co z siebie dać, żeby go uszczęśliwić. Czyli to możliwe, a już myślałam, że kochać nie potrafię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Umysł ludzki jest na tyle pięknym, że jest skłonny do zmiany biegunów myślenia. Może i ja zmienię podejście. Póki co testuję życie! :)

      Usuń